Obudzona własnym, przeraźliwym krzykiem, wytarłam mokre od łez
policzki. Mój oddech był wyjątkowo szybki; jakbym przebiegła
mniej więcej kilometr, dając z siebie wszystko. Czułam, jak drżą
mi wszystkie mięśnie, gdy siedziałam przerażona na środku
pokoju. Wszystko wydawało się takie obce i nieprzyjazne; miałam
ochotę wyjść na zewnątrz, oddalić się, ale wiedziałam, że
wtedy byłoby jeszcze gorzej.
Znów słyszałam te głosy, przeraźliwe szepty przeszywające
każdej nocy moją głowę. Były to jedynie niewyraźne bełkoty,
lecz każdy z nich sprawiał mi ogromny ból. Po tylu nocach nie
potrafiłam już nawet odróżnić – psychiczny czy fizyczny. Co
więcej, bałam się o tym komukolwiek powiedzieć – gdy tylko
brałam tę myśl pod uwagę, one stawały się jeszcze gorsze,
jeszcze bardziej nieznośne.
Trzymając się krawędzi łóżka, próbowałam dźwignąć się na
nogi, jednak bezskutecznie. Co się ze mną działo w nocy? Wciąż
zadawałam sobie to pytanie. W dzień byłam przecież pełna
energii, pomimo tego, że już od dobrych kilkunastu miesięcy nigdy
nie spałam dłużej niż cztery godziny, a to przecież zupełnie
nie podobne do mnie. Zupełnie nie podobne do człowieka, ale opcja,
że mogłabym być cyborgiem, monstrum albo inną istotą
nadprzyrodzoną z pewnością nie wchodziła w grę.
Podjęłam jeszcze jedną próbę, chociażby wślizgnięcia się na
łóżko. Tym razem moją klatkę piersiową przeszył okropny ból.
Mimowolnie pisnęłam, krztusząc się powietrzem. Wycieńczona,
oparłam plecy o szafkę nocną i starałam się uspokoić. Lewą
ręką sięgnęłam nad siebie, w nadziei, że znajdę tam szklankę
wody, jednak naczynie było puste. Zaklęłam cicho.
Tej nocy było odrobinę inaczej, niż poprzednich. Może niewiele
się zmieniło, jednak przerażał mnie fakt, że wszystko tak bardzo
się nasilało. Bałam się, że może być już tylko gorzej.
Wiedziałam – powinnam mieć nadzieję, przecież ona umiera
ostatnia; ja w to nie wierzyłam. Zamiast nadziei, ostatni umiera
człowiek...